Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/251

Ta strona została przepisana.

Missi, venez done à notre table... On vous portera votre thé... Et vous... — zwróciła się do oficora, rozmawiającego z Missi, zapomniawszy najwidoczniej jego nazwisko; — proszę tu. Można księciu herbaty?
— Za nic, za nic się nie zgodzę, ona go nie lubiła — mówił jakiś głos kobiecy.
— A ciastka lubiła?
— Wiecznie tylko niemądre żarty — przerwała ze śmiechem druga dama, w wysokim kapeluszu, błyszcząca jedwabiem, złotem i drogiemi kamieniami.
C’est exellent — te wafelki. Prosimy o jeszcze.
— Prędko pan jedzie?
— Już ostatni dzień. Dla tego właśnie interesu przyjechałem.
— Taka śliczna wiosna, tak teraz na wsi dobrze i przyjemnie.
Missi w kapeluszu i w ciemnej obcisłej sukni, układającej się bez żadnej fałdki na smukłej figurze, tak, jakby ta suknia była stworzona jedynie dla niej, wyglądała ślicznie. Ujrzawszy Niechludowa, zaczerwieniła się.
— A ja myślałem, że książę już wyjechał — przemówiła do niego.
— Prawie już wyjechałem — odparł Niechludow. — Lecz interesa mnie zatrzymują. Ja i tu przyjechałem w poważnej sprawie.
— Niech pan odwiedzi mamę. Ona bardzo pragnie pana widzieć — i czując, że skłamała, i że on jej kłamstwo zrozumiał, poczerwieniała jeszcze bardziej.
— Nie wiem czy zdążę — chmurno odpowiedział Niechludow, starając się zrobić taką minę, jakby nie zrozumiał jej rumieńca i zmieszania.
Missi nachmurzyła twarz i wzruszając lek-