Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/257

Ta strona została przepisana.

dnaka, ale rzeka bywa to wązka, to bystra, to szeroka, to cicha, to czysta, to zimna, to mętna, to ciepła. Tak samo i z ludźmi. Każdy człowiek nosi w sobie zarodki wszystkich cnót i wad ludzkich, raz przejawiają się i królują jedne, kiedyindziej drugie, i często człowiek staje się niepodobnym do siebie, będąc jednak zawsze samym sobą. U niektórych ludzi przemiany takie następują po sobie nadzwyczaj szybko. I do nich właśnie należał Niechludow. Przemiany te spowodowane były tak przez fizyczne, jak i przez moralne przyczyny, I jedna z tych nagłych przemian w usposobieniu jego nastąpiła teraz.
Uczucie jasnej radości i jakby odrodzenia, które odczuwał po sądzie i pierwszem widzeniu się z Kasią, przeszło, znikło i zamieniło się, pod wpływem ostatniego widzenia się, w jakiś lęk i wstręt do niej.
Postanowił sobie, że jej nie porzuci, że nie zmieni swego zamiaru ożenienia się z nią, jeśli tylko ona tego zechce; lecz myśl ta była dlań męką.
Na drugi dzień po wizycie u Maslennikowa pojechał znów do więzienia, aby Kasię zobaczyć. Dozorca pozwolił na widzenie się z nią, ale nie w biurze, ani w sali adwokackiej, lecz w damskiej poczekalni. Dozorca tym razem był bardziej surowym i zimnym dla Niechludowa, niż poprzednio; widocznie po ostatniej jego rozmowie z Maslennikowem, nakazane były większe ostrożności z panem odwiedzającym.
— Widzieć się można — rzekł dozorca — tylko pieniędzy nie można dawać, jak już Pana prosiłem... A co do pozwolenia przeniesienia jej do szpitala, jak pisał jaśnie wielmożny pan, to możnaby to zrobić, i lekarz się na to zgadza. Tylko ona sama nie chce, powiada: A czy mnie