to niewola sprzątać po parszywych! To proszę księcia pana taki naród — dodał.
Niechludow nie odrzekł nic, tylko prosił, aby mógł się prędzej zobaczyć. Dozorca wyprawił posługacza i Niechludow wszedł za nim do pustej zupełnie żeńskiej poczekalni.
Masłowa już tam była i wyszła z za kratek cicha i trwożna. Podeszła blizko do Niechludowa i unikając jego wzroku, wyszeptała:
— Proszę mi wybaczyć, Dymitrze Iwanowiczu, ja onegdaj mówiłam źle, bardzo źle.
— Nie moja rzecz przebaczać pani... — przerwał jej Niechludow.
— Ale zawsze... już tak... niech pan ranie zostawi — dodała po chwili i w skośnych jej oczach, gdy przelotnie spojrzała na niego, zabłysnął znów, jak się Niechludowowi zdawało, jakiś zły błysk.
— Dlaczego ja mam dać pani pokój?
— No, bo już tak.
— Dlaczego tak?
Ona spojrzała na niego znów tem, jak mu się zdawało, złem spojrzeniem.
— No, tak, ot, zostaw mnie pan, ja panu mówię szczerze. Ja nie mogę. Niech pan o tem całkiem zapomni — szeptała drżącemi wargami. — Naprawdę. Bo lepiej... powieszę się.
Niechludow czuł, że w tej odmowie była owa nienawiść dla niego, owa nieprzebaczona wina, ale było coś jeszcze więcej, to coś wielkie i ważne. To zupełnie spokojne potwierdzenie jej poprzedniej odmowy, co rozproszyło w duszy Niechludowa wszelkie wątpliwości i podejrzenia, i powrócił mu dawny poważny, uroczysty i radosny nastrój duszy.
— Kasiu, jak mówiłem, tak powtarzam raz jeszcze — przemówił niezwykle poważnie. — Ja
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/258
Ta strona została przepisana.