Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/264

Ta strona została przepisana.

go, co czynili właściciele niewolników, przenosząc chłopów z pańszczyzny na czynsz. To nie było całkowite rozwiązanie zadania, to był tylko jeden krok naprzód w tej sprawie, było to przejściem, z bardziej prostej do mniej prostej formy władania ludźmi.
Tak też zamyślał postąpić.
Niechludow przybył do Kuźmińska około południa; chcąc przyjechać jaknajskromniej, nie telegrafował do dworu o powóz, lecz najął na stacyi tarantasik, zaprzężony parą koni.
Woźnica, młody jeszcze chłopiec w ruskim płaszczu, suto poniżej stanu fałdowanym, siedział bokiem na koźle i tem ochotniej rozmawiał z panem, bo podczas ich całej rozmowy podbita, ślepa, siwa kobyła i podpalana, dychawiczna, pociągowa, mogły iść stępa, a im się zawsze tego zachciewało.
Woźnica rozprawiał długo i szeroko o administratorze kuźmińskim, nie wiedząc o tem, że wiezie właściciele, ale Niechludow umyślnie nie objaśniał go.
— Szcwany niemiec — prawił, obróciwszy się bokiem do siedzenia i przeginając to z wierzchu, to od spodu długie biczysko; — trójkę sprzągł, jak się patrzy, ta i wyjedzie ze swoją gospodynią — i goń wiatr w polu! Zimą, na Boże Narodzenie, była choina we dworze, ja także gości woził; pięknie ubrana była. I w gubernii takiej nie ujrzysz! Naściągał pieniędzy, aż strach! Ha, cóż to mu źle? wszystko jego! Powiadają, że piękny majątek kupił.
Niechludow myślał w duchu, że jest mu zupełnie obojętnem to, jak Niemiec zarządza jego majątkiem i jakie ciągnie zeń zyski. Lecz opowiadanie woźnicy w pofałdowanym płaszczu nie było mu miłe.