składających, radę, Niechludow, z nieprzyjemnem uczuciem czegoś niedokończonego, siadł w szykowną, jak mówił furman z kolei, potrójną kolaskę rządcy i ruszył na stacyę, żegnając się z chłopami, którzy z powątpiewaniem i niezadowoleniem kiwali głowami.
Niechludow był niekontent z siebie. Ale dlaczego, nie wiedział sam, a było mu ciągle czegoś markotno i czegoś wstyd.
Z Kuźmińskiego Niechludow pojechał do Panowy, majątku, odziedziczonego po śmierci ciotek, tam właśnie, gdzie po raz pierwszy ujrzał Kasię. I w tym majątku chciał przeprowadzić całą sprawę z ziemią tak, jak przeprowadził w Kuźmińskiem; prócz tego chciał jeszcze zasięgnąć bliższych wiadomości o Kasi i o ich dziecku, czy prawda, że umarło i w jaki sposób?
Do Panowy przyjechał rano i pierwsza rzecz, która mu się rzuciła w oczy, było to zniszczenie ogromne i opuszczenie wszystkich budynków, a szczególniej samego dworu. Dach blaszany, dawno nie malowany, zjadła rdza, w niektórych miejscach pozadzierana była blacha, widocznie przez burze i wiatry, deski, któremi był dom otoczony, w niektórych miejscach były obdarte przez ludzi, osobliwie tam, gdzie trzymały się najsłabiej, i przez szpary widniały zardzewiałe gwoździe. Oba ganki, frontowy i szczególniej dla niego pamiętny ten od tyłu, pogniły i rozleciały się, niektóre okna były zabite deskami, a oficyna, w której mieszkał ekonom, i kuchnia, i stajnia, wszystko było pochylone, nadgniłe i chwiejne.