kobieta z chorem, bladem, głupkowato uśmiechniętej» dzieckiem, w czepeczku, z różnobarwnych skrawków uszytym.
— Ot! nie widzieli ich! Ja wam tu dam, gdzie kociuba! — krzyknęła stara na stojących w drzwiach. — Zamknij chałupę, bo zobaczysz!
Dzieci umknęły, a mizerna kobieta z dzieckiem zamknęła drzwi.
— A ja myślę, sobie, kto to przyszedł? A to sam pan, mój złoty, kochany pan — mówiła stara. — Którędy zaszedłeś? Ach ty brylantowy! Spocznij sobie tu, ot sam jaśnie pan, tu na ławie — mówiła stara, wycierając ławę zapaską. — A ja myślę sobie, kij dyabeł idzie, a to jaśnie oświecony nasz pan najlepszy, dobrodziej nasz, łaskawca. Ot i wybacz mi, ja widać na starość ślepnę, czy co?
Niechludow usiadł, a stara stała przed nim i podparłszy prawą ręką brodę, lewą podłożyła pod łokieć i zaczęła mówić, przeciągając śpiewnie:
— Oj zestarzałeś — się, mój panoczku; a to jak rzepa byłeś zdrów, a teraz co! A to widać i zmartwienia masz?
— O co ja się chciałem zapytać? Aha! pamiętacie wy Kasię Masłową?
— Katarzynę? A jakże nie mam pamiętać, to moja krewniaczka. Jakże nie pamiętać; oj napłakałam się o nią, napłakałam. Ja przecie wiem wszystko. Kto, paniczu, nie grzeszny przed Bogiem? Stało się, a toć razem robiło się to i owo, no i przyszło do grzechu. Co tu gadać. Jakbyś ją był tak porzucił, to jeszcze, ale tyś jej wynagrodził krzywdę: sto rubli zostawiłeś jej. A ona co zrobiła? Głupia była. Bo żeby mnie słuchała, to żyć jej było, nie umierać. Choć to niby moja krewniaczka, ale niema co, dziewka była chwacka. A to bywało wystarm
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/285
Ta strona została przepisana.