— Jakie moje życie, ot męczę się i tułam — odparła Anisya i rozpłakała się.
Starszy chłopczyna uśmiechnął się smutnie, zginając chore, w kabłąk wygięte nóżki, cienkie jak patyczki.
Niechludow wydostał pugilares i wyjąwszy dziesięć rubli, wetknął je w rękę kobiecie. Ale nie zdążył ujść jeszcze dwóch kroków, gdy dopędziła go druga kobieta z dzieckiem, potem stara baba, a potem jeszcze jedna kobieta. Wszyscy mówili o swojej biedzie i prosili o wsparcie. Niechludow rozdał biednym sześćdziesiąt rubli, to jest wszystkie pieniądze, jakie miał w pugilaresie, i z bezbrzeżnym smutkiem w duszy zwrócił się ku domowi, kierując swe kroki do oficyny, zamieszkiwanej przez rządcę. Rządca z uśmiechem wyszedł na jego spotkanie i oznajmił, że włościanie zgromadzą się wieczorem. Niechludow podziękował mu za wiadomość i nie wstępując do domu, poszedł do ogrodu i chodził długo po ścieżkach, usypanych białemi płatkami kwiatu jabłoni, rozmyślając nad tem wszystkiem, co widział...
— Naród powolnie wymiera i przyzwyczaił się do tego powolnego wymierania.
W umyśle Niechludowa zaczęły się wytwarzać straszne, acz prawdziwe obrazy tej nędzy: śmiertelność dzieci, nadmierna praca kobiet, brak żywności dla wszystkich, a szczególnie dla starych. Ludzkość tak nieznacznie zeszła do obecnego stanu, że nie widzi całej jego grozy i nie żali się na nic. I dlatego nam się zdaje, że stan taki jest zupełnie naturalnym stanem rzeczy i że inaczej być nie może i nie powinno.
Wszystko to teraz było mu tak zrozumiałe, że nie mógł się dosyć nadziwić, jak ludzie nie widzą i nie rozumieją, i on sam, jak długo nie mógł dojrzeć tego, co jest tak bajecznie jasne.
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/288
Ta strona została przepisana.