Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/294

Ta strona została przepisana.

, świecącą, stojącego boso, w oberwanym kaftanie.
Chłop trzymał sztywno w lewej ręce podartą czapkę tak, jak trzymają żołnierze swoje czapki, gdy je zdejmują na komendę.
— „Tak toczno“ — przemówił chłop, prostując się.
— Czy może wy macie już dosyć ziemi? — spytał Niechludow.
— „Nikak niet’s“ — odpowiedział z nadzwyczaj rozradowanem obliczem dymisyonowany żołnierz, trzymając ciągle przed sobą podartą czapkę.
— No, jednak pomyślcie jeszcze o tem, com wam powiedział — przemówił wreszcie niepomiernie zdziwiony Niechludow i powtórzył raz jeszcze rzecz całą.
— Co tu myśleć, jak powiedzieli, tak i będzie — odparł ze złością stary, bezzębny chłop.
— Ja jeszcze zabawię tu dzień jeden, jeśli się rozmyślicie, to dajcie mi znać.
Chłopi milczeli.
Niczego więcej nie mógł się dowiedzieć Niechludow i wrócił do kancelaryi.
— A ja księciu powiadam — objaśniał rządca — że książę nigdy z nimi do ładu nie dojdzie, to naród prosty, uparty. A jak tylko się zbiorze, to się tak zmówi, że nikt ich nie przekona. Boją się wszystkiego. Ciż sami chłopi, choćby nawet ten siwy, albo nawet ten czarniawy, którzy się nie zgadzali na umowę — to mądre chłopy. Jak przyjdzie do kantoru, a posadzić go, dać mu herbaty — uśmiechając się, mówił rządca — to o wszystkiem gadać można i dobrze. Ale niech przyjdzie gromada, to wszystko przepadło.
— A czy to nie możnaby wybrać samych pojętnych chłopów, tak kilku, kilkunastu? — spy-