Niechludow wziął dorożkę i pojechał do więzienia. Dorożkarz, jakieś dobre i rozmowne człeczysko, na rogu ulicy pokazał mu dom nowo budujący się.
— Jaki domek wybudowali — rzekł, jakby sam brał udział w tem i pysznił się tą budową.
Rzeczywiście dom był olbrzymi i dziwacznego stylu. Rusztowania drewniane, spajane żelazem, i mocny parkan oddzielały dom od ulicy. Tłumy robotników pracowały przy budowie, ciosając kamień, nosząc cebrzyki pełne, znosząc puste.
Jakiś otyły i strojny jegomość, stojąc na dole, wydawał rozkazy słuchającemu z uwagą głównemu majstrowi murarskiemu. Obok przez bramę wjeżdżały wozy z materyałami i wyjeżdżały puste.
Tam na wsi baby nie mogą sobie dać rady z gospodarstwem, ziemia bez rąk, dzieci chorują i mrą, a te bydlęta stawiają dom na licha, nieprzydatny, dla jakiegoś bezpożytecznego społeczeństwu głupca — myślał Niechludow.
— Lichy domina — rzekł sam do siebie.
— Jakto lichy? Tylu ludzi przy nim zarabia. Dobry dom!
— Ale co znaczy i co warta jest taka robota?
— Widać potrzeba, kiedy budują — rzekł dorożkarz. — Naród zarabia!
Na ulicy był taki hałas, że rozmawiać było trudno. Skoro jednak dorożkarz z bruku zjechał na drogę bitą, zwrócił się do Niechludowa:
— A co tego ludu teraz do miasta wali, to strach. Proszę patrzyć — rzekł, wskazując na ar-
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/314
Ta strona została przepisana.
XII.