Ze drzwi bocznych wyszła staruszka w fartuchu, a za nią dążyła Masłowa. Miała na sobie biały fartuch, a na głowie chusteczkę, pokrywającą włosy. Dojrzawszy Niechludowa, drgnęła, zatrzymała się, nachmurzyła, a następnie szybkim krokiem podeszła ze spuszczonemi oczyma.
Nareszcie z niejakiem wahaniem podała mu rękę i zarumieniła się. Niechludow nie widział jej od ostatniej rozmowy, kiedy się tak uniosła. Ale obecnie była całkiem inną. I wyraz twarzy miała jakiś zażenowany i, jak się zdawało Niechludowowi, nieprzychylny dla niego. Powiedział jej, że jedzie do Petersburga i podał jej kopertę z fotografią, którą przywiózł z Panowa.
— Znalazłem w Panowie dawną fotografię. Może to pani sprawi przyjemność. Proszę przyjąć.
Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć: „a to na co?”
Milcząc, wzięła kopertę i schowała za fartuszek.
— Widziałem ciotkę pani — rzekł.
— Widział pan? — odpowiedziała obojętnie.
— Dobrze pani tu?
— Owszem, dobrze.
— Nie ciężko?
— Nie. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam.
— Bardzo jestem kontent. Zawsze tu lepiej, niż tam.
— Gdzie „tam?” — i twarz jej pokryła się rumieńcem.
— Niż w więzieniu.
— A dlaczegóż ma być lepiej?
— Ludzie lepsi tu. Niema tu takich.
— Tam dużo dobrych ludzi.
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/317
Ta strona została przepisana.