cie. Chuda akompaniatorka również mówiła, że jej się takie życie i zarobek taki sprzykrzyły, zbrzydły, że chce to rzucić. Podeszła do nich przyjaciółka, Klara, i postanowiły wszystkie trzy razem wyrwać się z tego piekła. Miały się rozejść, wtem powstał hałas i gwar, przybyli pijani goście. Skrzypek zagrał ritournellę, akompaniatorka przegrała na fortepianie jakąś wesołą pieśń rosyjską w takt pierwszej figury kadryla. Mały pijany człeczek, we fraku i białym krawacie, pochwycił Kasię. Drugi jakiś brodaty tłuścioch, także wyfrakowany, złapał Klarę.
I kręcili się długo, skakali, tańczyli, krzyczeli i pili na zabój. I w ten sposób: rok, dwa, trzy.
A kto tego przyczyną? On! zawsze on! I nienawiść dawna odżyła, chciało jej się wymyślać, urągać, szydzić, czynić wyrzuty. Żałowała, że opuściła sposobność, aby raz jeszcze wypowiedzieć, że go zna, że mu nie ulegnie, że nie pozwoli, aby ją teraz na swoją rzecz wyzyskiwał moralnie, jak kiedyś z jej cnoty, z jej ciała skorzystał. Nie pozwoli, żeby teraz była ofiarą jego wspaniałomyślności. Zachciało jej się wódki... I wypiłaby wódki, choć dała słowo, że pić nie będzie. Ale tu wódki nigdzie dostać nie można było, chyba od felczera, a felczera bała się, bo zaczął ją napastować. A wszelki stosunek z mężczyznami był jej obecnie wstrętnym.
Posiedziawszy chwilę na ławce w kurytarzu, wróciła do izdebki i nie odpowiadając na pytania posługaczki, płakała długo, długo nad swojem życiem zmarnowanem, nad zagubioną, zatraconą dolą swoją.