Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/326

Ta strona została przepisana.

było, żebym udawała, że kocham nihilistów, a przedewszystkiem strzyżone nihilistki, kiedy ja ich nie znoszę.
— Dlaczegóż ich ciocia nie znosi?
— Po co lezą nie w swoje rzeczy. To nie kobiece sprawy.
— A Maryetta może się mieszać...
— Maryetta? Maryetta, Maryetta. A to Bóg wie kto. Pędziwiaterkiewicz i wszystkich nauczać rozumu pragną.
— Nie koniecznie uczyć, chcą poprostu pomagać ludowi.
— Wiedzą bez nich, komu pomagać trzeba a komu niepotrzeba.
— Ależ lud cierpi niedostatek. Dopiero co powróciłem ze wsi, czyż to się godzi, aby chłop pracował tak ciężko i przymierał głodem, a my żebyśmy mieli na wszelakie zbytki.
— A cóż ty chcesz, żebym ja robiła i nic nie jadła?
— Ja nie chcę, żeby ciocia nic nie jadła — rzekł, śmiejąc się, Niechludow — ale chcę, żeby wszyscy pracowali i wszyscy jedli.
Ciotka znów pochyliwszy czoło, patrzyła na niego z ciekawością.
Mon cher, vous finirez mal — rzekła.
— A to dla czego?
W tej chwili wszedł mąż hrabiny Czarskiej, były minister.
— Dymitr! jak się masz, kiedy przyjechałeś — rzekł, nadstawiając mu wygolony policzek.
Milcząc, pocałował żonę w czoło.
Non, il est impayable — rzekła hrabina, zwracając się do męża. — Każę mi iść prać do rzeki i jeść kartofle. Głupiec niesłychany, ale ty, kochanku, zrób dla niego wszystko, o co cię poprosi. Straszny narwaniec — rzekła. — Ale czyś słyszał? Mówią, że Kameńska tak zrozpa-