polanym wodą bruku, śród wysokich, wspaniałych kamienic, aż do tego domu, gdzie mieszkała Mariette.
Przed podjazdem stał ekwipaż, zaprzężony parą angielskich koni w szorach, a na koźle siedział po angielsku przybrany woźnica bez wąsów, z podgolonemi faworytami, trzymając bicz wedle zasad sztuki, z miną dumną i pewną siebie, w liberyi sutej nad miarę.
Szwajcar, również prosto z igły wystrojony, otworzył drzwi do sieni, w której czekał jeszcze więcej strojny lokaj od spacerów ze wspaniałemi bokobrodami i dyżurny woźny w nowym mundurze.
— Generał nie przyjmuje, generałowa także. Właśnie w tej chwili wyjeżdżać raczy.
Niechludow oddał list od hrabiny i wydobywszy bilet, podszedł do stolika, na którym leżała książka do zapisywania wizytujących i zaczął pisać, jak żałuje, że nie zastał w domu, gdy wtem lokaj podszedł do schodów, szwajcar wybiegł na podjazd i krzyknął „podjeżdżać“, a woźny, wyprostowawszy się jak struna, skamieniał, przeprowadzając oczyma schodzącą szybko ze schodów, nie licującym z wysokiem dostojeństwem krokiem, niewielką i szczupłą dosyć panią.
Marietta miała na głowie duży kapelusz z piórem, czarną suknię, czarną zarzutkę, czarne nowe rękawiczki. Twarz zasłaniała woalką.
Zobaczywszy Niechludowa, podniosła woalkę, ukazując twarz bardzo sympatyczną, o dużych, błyszczących oczach, i pytająco spojrzała na niego.
— A, książę Dymitr Iwanowicz? — przemówiła wesołym, przyjemnym głosem. — Jabym jednak poznała księcia.
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/331
Ta strona została przepisana.