Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/332

Ta strona została przepisana.

— Jakto, pani pamięta, jak się nazywam?
— Jakże, myśmy z siostrą kochały się w panu — rzekła już po francusku — ale jak się pan zmieniłeś! Jaka szkoda, że wyjeżdżam. Zresztą, wróćmy się — rzekła, zatrzymując się z pewnem wahaniem.
Spojrzała na zegar ścienny.
— Nie można. Jadę na pogrzeb Kameńskiego. Strasznie przygnębiona.
— Któż to jest Kameńska?
— Jakto, pan nie słyszałeś? Jej syn zginął w pojedynku. Strzelali się z Pozenem. Jedynak. Straszna rzecz. Matka w rozpaczy.
— Słyszałem o tem.
— Nie, lepiej pojadę. A pana proszę wieczorem, albo jutro. — I szybkim krokiem poszła ku drzwiom wchodowym.
— Dziś wieczorem nie mogę — rzekł, wychodząc z nią razem na ganek. — A mam interes do pani — mówił, patrząc na parę kasztanów, podjeżdżających pod ganek.
— Cóż takiego?
— Jest notatka o tem od cioci — rzekł Niechludow, podając wązką kopertę z dużym monogramem. — Z niej dowie się pani wszystkiego...
— Ja wiem. Hrabina myśli, że ja mam jakiś wpływ na męża w interesach. Myli się. Ja nic nie mogę i nie chcę się mieszać. Ale ma się rozumieć, dla hrabiny i dla pana zrobię ustępstwo od moich zasad. O cóż chodzi? — rzekła, drobną rączką starannie szukając kieszeni w sukni.
— Siedzi w twierdzy młoda dziewczyna, chora i nie wmieszana w sprawę.
— Jak jej nazwisko? — Szustowa. Lidya Szustowa. Jest w notatce.