Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/338

Ta strona została przepisana.

hrabina naciskała dzwonek elektryczny, lokaje wchodzili, zabierali półmiski, zmieniali nakrycie i przynosili potrawę następną. Obiad był wykwintny, wino także. W dużej, widnej kuchn gotował szef, Francuz, i dwóch pomocników w bieli.
Sześć osób siedziało za stołem. Hrabia, hrabina, syn ich, posępny oficer gwardyi, opierający łokieć na stole, Niechludow, lektorka francuzka i plenipotent hrabiego, świeżo ze wsi przybyły.
Rozmowa znów toczyła się o pojedynku Wszyscy uniewinniali Posena, broniącego honoru munduru. Tylko hrabina surowo osądziła zabójcę.
— Będzie pił i zabijał porządnych ludzi. Tego mu nigdy nie przebaczę.
— Tego ja nie rozumiem — rzekł hrabia.
— Ja wiem, że ty nigdy nie zrozumiesz tego, co ja mówię — rzekła hrabina, zwracając się do Niechludowa. — Wszyscy rozumieją, prócz męża. Mówię, że mi żal matki, i ja nie mogę zgodzić się na to, aby ktoś zabił i był z tego zadowolony.
Wtedy syn ujął się za Posenem i napadł na matkę, dowodząc jej w dość ordynarny sposób, że oficer nie mógł inaczej postąpić, boby go wypędzili z pułku.
Niechludow, jako były oficer, rozumiał, że w tem dowodzeniu była racya, ale mimowoli porównywał Posena z tym aresztantem, skazanym na katorgę za zabicie przeciwnika w bójce, którego widział w kryminale.
Opowiedział ten wypadek. Z początku hrabina zgodziła się na jego zdanie, ale później zamilkła. Niechludow zauważył, że uczynił coś niestosownego.