Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/352

Ta strona została przepisana.

Adjutant, zapytawszy o nazwisko, zameldował natychmiast. W drzwiach minął się Niechludow z zapłakaną kobietą w żałobie, z zapuszczonym czarnym woalem. W gabinecie siedział barczysty mężczyzna, rumiany, z białemi wąsami i brodą. Uśmiechał się dobrodusznie, witając Niechludowa.
— Bardzo rad jestem. Szczyciłem się przyjaźnią nieboszczki matki pańskiej. Znałem pana małym chłopczykiem, później oficerem.
Kiwał głową i dziwił się, gdy mu Niechludow opowiadał historyę Teodozyi.
— Tak, to wzruszające — rzekł. — Podałeś pan prośbę?
— Mam gotową, ale chciałem właśnie prosić szanownego pana o zwrócenie na to szczególnej uwagi.
— Doskonale pan zrobiłeś. Ja to przedstawię — rzekł z wyrazem niezwykłego współczucia. — Widać była dzieciakiem, mąż obszedł się z nią po grubiańsku. Tak, przedstawię, przedstawię.
— Hrabia Iwan Michajłowicz mówił, że chciał prosić.
Jeszcze Niechludow nie zdążył wymówić te słowa, kiedy twarz barona zmieniła się nagle.
— Zresztą, złóż pan prośbę w kancelaryi, ja zrobię wszystko, co mogę.
W tej chwili wszedł adjutant.
— Ta dama chce jeszcze parę słów powiedzieć.
— Ach, mon cher, co tu łez trzeba ocierać, aby tylko można. Robi się wszystko.
Weszła dama.
— Zapomniałam jeszcze, żeby nie pozwolono oddać mu córki... a on przecież na wszystko...