Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/355

Ta strona została przepisana.

— Mam proźbę do generała.
— Baarrdzo mi przyjemnie. — Czem służyć mogę?
— Jeśli moja prośba będzie niestosowna, bardzo przepraszam, ale muszę ją przedstawić.
— Cóż takiego.
— W więzieniu pańskiem znajduje się niejaki Hurkiewicz. Matka pragnie widzieć się z nim, a przynajmiej prosi, aby mogła posłać mu książki.
Generał nie pokazał po sobie ani zadowolenia, ani niezadowolenia, tylko przechylił głowę na bok i przymknął oczy, jakby się namyślał. Pytanie również nic go nie obchodziło, bo wiedział, że odpowie wedle obowiązujących przepisów. Odpoczywał sobie, o niczem nie myśląc.
— Widzi pan, to odemnie nie zależy — rzekł, wypocząwszy nieco. — Co do odwiedzin, jest najwyższe rozporządzenie, a co tam jest dozwolone, to się dozwala. Co się zaś tyczy książek, mamy własną bibliotekę i dają im takie książki, jakie przepisy dozwalają.
— Ależ on pragnie podręczników naukowych, chce pracować.
— Niech pan temu nie wierzy. — Generał zamilkł. — To nie dla pracy... A tak poprostu, aby zamieszanie robić, nieporządki.
— Przecież trzeba czemś zająć się w ich cięźkiem położeniu.
— Wiecznie się skarżą — zauważył generał. — My ich przecież znamy.
Mówił o nich w ogólności, jak o nowym, szczególnym gatunku ludzi.
A im robią takie udogodnienia, jakie rzadko spotka się w innych zakładach więziennych — dodał. I zaczął, jakby tlomacząc się, wyliczać szczegółowo wszelkie wygody, jakie mają zamknięci, z takiem przekonaniem, jakby głównym celem wię-