Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/380

Ta strona została przepisana.

— Proszę księcia siadać tu, albo lepiej tu — mówiła Lidya, wskazując na miękkie, plecione ze słomy krzesło, z którego przed chwilą wstał młody człowiek.
— Mój brat przyrodni, Zacharów — rzekła, zauważywszy spojrzenie, jakim obrzucił młodego człowieka Niechludow.
Młody człowiek, uśmiechając się również dobrodusznie, przywitał gościa, a kiedy Niechludow siadł na słomianem krześle, wziął drugie krzesło z pod okna i usiadł obok. Z drugiego pokoju wyszedł szesnastoletni gimnazista, blondyn i milcząc, zajął miejsce pod oknem.
— Wiara Efremowna jest wielką przyjaciółką cioci, a ja prawie, że jej nie znam — rzekła Lidya.
W tej chwili z drugiego pokoju wyszła w białym kaftaniku, przepasanym paskiem skórzanym, kobieta o bardzo przyjemnej i inteligentnej twarzy.
— Witam księcia, serdeczne dzięki, żeś książę przyjechał — rzekła, siadając na sofce obok Lidyi. — Jakże się miewa Wieroczka? Pan ją widziałeś? Jakże, biedaczka, godzi się z obecnem położeniem?
— Nie skarży się, mówi, że ma iście olimpijski spokój.
— Ach, Wieroczka, poznaję ją — uśmiechając się i kiwając głową, przemówiła ciotka. — Trzeba ją poznać. To niepospolita osobistość. Nic dla siebie, wszystko dla drugich.
— Ona nic dla siebie nie żądała, kłopotała się tylko siostrzenicą pani. Najwięcej cierpiała na tem, że, jak utrzymywała, bez przyczyny była uwięzioną.
— Rzeczywiście odpokutowała za mnie.
— Ależ nie, ciociu — rzekła Lidya. — Jabym przecież i tak wzięła papiery.