Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/383

Ta strona została przepisana.

— Żeby nie książę, zginęłaby całkowicie — rzekła ciotka.
— Dzięki serdeczne panu. Chciałam zaś pana widzieć dlatego, żeby poprosić o oddanie listu Wiarze Efremownie — rzekła, dostając list z kieszeni.
— List niezapieczętowany, może pan przeczytać i podrzeć, albo oddać, co pan będzie uważał za zgodne z pańskiemi przekonaniami. W liście nic niema kompromitującego.
Niechludow wziął list i obiecawszy oddać go, wstał, pożegnał się i wyszedł na ulicę.
List, nie czytając, zalepił i postanowił oddać, jak tego żądano.




XXVI.

Niechludow byłby wyjechał tegoż dnia wieczorem, ale obiecał Mariette być w jej loży w teatrze. Więc trzeba było dotrzymać danego słowa, tak się przynajmniej sam przed sobą tłomaczył.
Prócz chęci zobaczenia raz jeszcze Marietty, pragnął zobaczyć jeszcze ten świat, tak mu swojski dawniej, a tak obcy dzisiaj.
— Czy mogę oprzeć się tej pokusie? — myślał niezupełnie szczerze — Spróbuję po raz ostatni.
Ubrawszy się we frak, pojechał na drugi akt komedyi „Dame aux camélias“, gdzie przejeżdżająca artystka jeszcze raz na inny sposób pokazywała, jak umierają suchotnice.
Teatr był przepełniony. Niechludowowi z uszanowaniem pokazano lożę Marietty, bo widać znaczną jest figura, co o taką rzecz pyta.
W korytarzu stał lokaj w liberyi i jako znajomemu panu, pokłonił się i drzwi otworzył.