Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/386

Ta strona została przepisana.

riettę, podziwiał ją, ale poznał, że to wytrawna kłamczyni, że ona żyje z mężem robiącym karyerę, a to, co mówiła wczoraj, to fałsz... a pragnie tylko, nie wiedząc dlaczego, aby ją pokochano.
Więc go to pociągało i odpychało zarazem.
Chciał już kilkakrotnie oddalić się, brał za kapelusz, ale zostawał jeszcze. Nareszcie, gdy mąż z zapachem tytoniowego dymu na wąsach, powrócił do loży i protekcyonalnie, ale niechętnie spojrzał na Niechludowa, niby go nie poznając, książę nie dając, aby się drzwi zamknęły, wyszedł na korytarz i odnalazłszy palto, wyszedł z teatru.
Kiedy Newskim prospektem powracał do domu, spostrzegł przed sobą wysoką, bardzo pięknie zbudowaną kobietę, ubraną bardzo elegancko.
Wszyscy przechodnie oglądali się na nią. Niechludow również mijając, spojrzał jej w oczy. Twarz widocznie podmalowana była piękną i kobieta uśmiechnęła się do Niechludwa, błysnąwszy nań oczyma. I rzecz dziwna, w tej chwili przyszła mu na myśl Marietta. Doznał tego samego uczucia, i pociągu, i wstydu, jak i w teatrze. Minąwszy pospiesznie kobietę, rozgniewany na siebie, skręcił na Morską, i zaczął przechadzać się tam i na powrót, dziwiąc tem stojącego na posterunku milicyanta.
— I tamta w teatrze uśmiechnęła się do mnie, gdy wszedłem — myślał. — Ta tylko różnica, iż ta druga z ulicy mówi jasno i prosto. Tamta zaś udaje, że nie o tem myśli, a żyje śród innego świata, innych podniosłych uczuć. A w gruncie rzeczy sens tenże sam. Tu z ulicy — mówi prawdę — tamta kłamie.
Niechludow wspomniał na stosunek z żoną prezesa i zawstydził się tem wspomnieniem.