Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/388

Ta strona została przepisana.

i przyszłem życiem śród zesłańców i katorżników. Nie przedstawiał sobie, jakby to wszystko wyglądało, gdyby Maslowę uwolniono.
Szwajcar więzienny, ujrzawszy Niechludowa, oznajmił mu natychmiast, że Masłowej już niema w szpitalu.
— Gdzież jest?
— Znów powróciła do więzienia.
— Dlaczegóż ją tam odesłano?
— To już taki naród, wasza książęca mość — rzekł szwajcar, uśmiechając się pogardliwie. — Zawiązała konszachty z felczerem, więc starszy lekarz oddalił ją.
Niechludow nigdy nie sądził, że go losy Masłowej tak obchodzą. Wiadomość taka wprost go oszołomiła. Uczuł takie wrażenie, jakby go spotkało wielkie nieszczęście. Było mu bardzo przykro. Przedewszystkiem wstyd wielki.
Śmieszną była radość z jej poprawy. Cała chęć odrzucenia jego ofiary, gniew, łzy, to prosta farsa przewrotnej i znikczemniałej kobiety, która pragnęła go wyzyskać. Zdawało mu się, że ostatnim razem dostrzegł te przejawy bezwzględnego upadku, jakie okazały się tak jawnie obecnie.
Wszystko to błysnęło mu w głowie, gdy bezmyślnie kładł kapelusz i wychodził ze szpitala.
— Co teraz robić? Czy mnie ona co obowiązuje? czy mnie z nią cokolwiek łączy? Czy nie mam rozwiązanych całkowicie rąk wobec takiego postępowania?
Ale zastanowiwszy się głębiej, uznał, że jej nie ukarze, jak sądził, ale raczej samego siebie.
I zatrwożył się tą myślą.
— Nie! To, co się stało, nie może zmienić mego postępowania. Niech robi co chce, niech postępuje tak, jak wypada z jej obecnego na-