Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/409

Ta strona została przepisana.

Ale Ignacy Nikiforowicz, nieprzywykły aby mu przerywano, ciągnął dalej:
— Nie mogę zgodzić się na to, aby sąd ja ko zadanie swoje uważał utrzymanie istniejącego porządku rzeczy. Sąd szuka swoich celów poprawy obyczajów.
— Dobra poprawa w kryminałach — wtrącił Niechludow.
— Albo w celach usunięcia — upornie ciągnął dalej Ignacy Nikiforowicz — w celach usunięcia zepsutych i zezwierzęconych ludzi, którzy zagrażają bytowi społeczeństwa.
— Sąd ani jednego, ani drugiego nie czyni. Społeczeństwo niema na to środków.
— Niby jak? Zupełnie tego nie rozumiem — rzekł, zmuszając się do uśmiechu Ignacy. — Rozumiem tylko dwa rodzaje kary, które są usprawiedliwione, kary, jakie praktykowały się dawniej, a są niemi kara cielesna i kara śmierci. Ale te z chwilą złagodnienia obyczajów coraz więcej wychodzą z użycia.
— Rzecz nowa i zadziwiająca, a szczególniej dlatego, że to pan mówisz.
— Pojmuję, że trzeba dać poznać ból człowiekowi, który innym ból sprawia, żeby nadal nie czynił tego drugim, co jemu uczyniono. Pojmuję także, że można ściąć głowę człowiekowi szkodliwemu dla społeczeństwa. Obie te kary mają swoją słuszność. Ale jakiż w tem sens, żeby człowieka zdemoralizowanego, rozpuszczonego przez próżniactwo i złe przykłady, zamykać w wieży, w warunkach takiegoż samego legalnego i wprost obowiązującego, przymusowego próżniactwa i w towarzystwie ludzi zepsutych do gruntu? Albo pocóż wieźć kosztem rządu, kosztem co najmniej 500 rubli, z gubernii Tulskiej do Irkuckiej, albo z Kurskiej do...