i miał na sobie letni paltot, zrobiło mu się gorąco straszliwie, a szczególniej duszno od pyłu i spokojnego, gorącego powietrza, co zda się zatrzymało i zamarło w ulicach miasta. Przeszedłszy tak jedną czwartą wiorsty, siadł w dorożkę i kazał się wieźć naprzód, ale wpośrodku ulicy, w pełnem słońcu, było jeszcze goręcej. Usiłował zebrać myśli o wczorajszem przemówieniu się ze szwagrem swoim, ale teraz myśli te nie nurtowały go tak, jak przedtem rano. Przesłoniły je jakoby inne, nowe wrażenia, wywołane pochodem więźniów. Głównie zaś dlatego, że było tak gorąco. Koło parku, w cieniu drzew, stali dwaj mali uczniowie-realiści i zdjąwszy czapki, przyglądali się klęczącemu przed nimi roznosicielowi lodów. Jeden z chłopców widocznie już się nasycił i oblizywał rogową łyżeczkę, drugi oczekiwał niecierpliwie na kubeczek, w który przekupień nakładał mu coś żółtego.
— Gdzieby tu można napić się czegośkolwiek? — spytał Niechludow dorożkarza, uczuwając nagłe pragnienie.
— Zaraz tutaj będzie traktyernia — odpowiedział dorożkarz, i skręciwszy na rogu, podwiózł Niechludowa pod zajazd z wielkim szyldem.
Tłusty właściciel w koszuli stał za kontuarem, i nie mając nic do roboty, ziewał, zaś dwaj kiedyś może czysto ubrani posługacze, bezczynnie stojący przy słupach, z ciekawością przyglądali się niezwykłemu gościowi i ofiarowali swoje usługi.
Niechludow poprosił o selcerską wodę i siadł zdala od okna, przy małym stoliczku, nakrytym brudną ceratą.
Dwaj mężczyźni siedzieli przy stole, na którym stały przybory do herbaty i butelka
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/422
Ta strona została skorygowana.