Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/432

Ta strona została przepisana.

rozkładu. Do izby szpitalnej weszli doktór i felczer. Doktór był-to krępy, dobrze zbudowany mężczyzna, w czeczunczowej marynarce i takich-że samych spodniach, które doskonale uwydatniały muskularne uda. Rewirowy był to mały, tłusty człowieczek, o okrągłej, czerwonej twarzy, która robiła się jeszcze okrąglejsza, przezto, że miał zwyczaj wydymać policzki i wypuszczać powietrze, sapiąc. Doktór siedział na tapczanie przy umarłym i tak jak felczer, poruszał rękami trupa, posłuchał serce i wstał, obciągając spodnie.
— Już lepszym trupem nikt być nie może.
Rewirowy nabrał w usta powietrza i wydął policzki.
— Z jakiego więzienia? — zwrócił się z zapytniem do konwojowego żołnierza.
Żołnierz objaśnił go i zwrócił uwagę na kajdany, które należało zdjąć z umarłego.
— Każę się zdjąć, chwała Bogu, kowale są — odparł rewirowy i znów nadąwszy policzki, zwrócił ku drzwiom, sapiąc.
— Dlaczego oni tak umierają? — spytał Niechludow lekarza.
Lekarz popatrzył na niego uważnie przez okulary.
— Dlaczego? Ha! Umierają od porażenia słonecznego. Cóż pan chce, całą zimę siedzą bez ruchu. Potem pędzą ich po słońcu w samo południe, w taki skwar, jak dziś. Idą całą gromadą, przepływu powietrza żadnego i... następuje porażenie.
— Pocóż ich ganiają po takim upale?
— A, to proszę się ich zapytać. A pan kto jesteś?
— Ja, przechodzeń.
— Aaa!... Moje uszanowanie, ja pana ob-