prowizyę na dłuższą podróż i rozmieszczali rzeczy po wagonach, trzeci zaś usługiwali damie, jadącej z konwojowym oficerem, i niechętnie odpowiadali na zapytania Niechludowa.
Niechludow dojrzał konwojowego oficera już po drugim dzwonku. Oficer, odgarniając krótką ręką obwisłe w dół wąsy, wymyślał za coś feldfebla.
— Czego pan potrzebuje? — spytał Niechludowa.
— Tam w wagonie jakaś kobieta rodzi, myślę, że trzebaby...
— No, to niech rodzi. To będzie wiadomo — odparł oficer, idąc do swego wagonu machając raźnie krótkiemi rękami.
Wtem nadszedł konduktor z gwizdawką w ręce; dał się słyszeć ostatni dzwonek, gwizd, płacz i lament między odprowadzającymi, oraz między kobietami.
Niechludow stał przy Tarasie na platformie i patrzył, jak jedne za drugiemi wlokły się leniwo wagony, z okratowanemi oknami i widniejącemi wewnątrz ogolonemi głowami mężczyzn. Potem przesunął się pierwszy żeński wagon, w oknach którego widać było głowy aresztantek w krzyżówkach, potem drugi wagon, zkąd dochodziły ciągłe, bezustanne jęki chorej kobiety, wreszcie wagon, gdzie jechała Masłowa. Razem z innemi kobietami stała przy oknie i patrząc na Niechludowa, uśmiechała się żałośnie.
Do odejścia pasażerskiego pociągu pozostawało jeszcze dwie godziny.