Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/452

Ta strona została przepisana.

w życiu swoim pieców nastawiał, to i zrachowaćby nie można, ale teraz chciałby odpocząć, a nie ma gdzie. Ot, wraca z miasta, gdzie zostawił dzieci, a teraz jedzie do swoich na wieś, Niechludow wysłuchał opowiadań staruszka, a potem wstał i podszedł do Tarasa.
— Może pan siądzie. My worek między siebie weźmiemy — ozwał się grzecznie ogrodnik, siedzący naprzeciw Tarasa.
— W ciasnocie, ale w zgodzie — odezwał się uśmiechnięty Taras, przeciągając śpiewnie i muskularnemi rękami podniósł jak piórko swój dwupudowy worek i postawił go pod oknem. — Miejsca jest dosyć, a to i postawić można, albo pod ławkę wsunąć. — I spokój — prawił dobrodusznie.
Taras zwykł mówić o sobie, że dopóki nie zaleje robaka, to gadać nie może, bo od wódki, to i rozum przychodzi i jest o czem gadać. I rzeczywiście, w stanie trzeźwym Taras był bardziej milczący, gdy jednak wypił, co zdarzało się dość rzadko i tylko w nadzwyczajnych okolicznościach, stawał się nadzwyczaj gadatliwym. Wtedy mówił dużo i dobrze, z wielką prostotą, prawdą, a głównie z dobrocią, i dobroć ta malowała się w jego niebieskich, poczciwych oczach i w przyjaznym uśmiechu.
W takiem usposobieniu znajdował się i dzisiaj. Zbliżenie się Niechludowa przerwało mu wątek opowiadania. Lecz ułożywszy worek, usadowił się na dawnem miejscu, położył silne spracowane ręce na kolanach i patrząc prosto w oczy sąsiadowi, ciągnął dalej swe opowiadanie. Opowiadał nowemu znajomemu ze wszystkiemi szczegółami historyę swej żony, za co ją zsyłają i dlaczego on jedzie za nią na Sybir.
Niechludow nie znał bliższych szczegółów, tyczących się tej sprawy, przysłuchiwał się więc więc