Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/456

Ta strona została przepisana.

— Co tu długo gadać, tak się do mnie przyczepiła, jak rzypie. Co ja se pomyślę, to ona już wie. Matka nawet, co wiadomo, że trochę zła i gderliwa, a i ta powiada: „Naszą Fiedosię odmienili, całkiem inna baba, niby ta sama, a nie ta”. Raz pamiętam, jedziemy sobie we dwoje na wozie po snopki. A ja się jej spytałem: Jakże ty, Fiedosiu, mogłaś to zrobić, co ci do głowy przyszło? — „A tak se myślałam, że nie chcę z tobą siedzieć. Lepiej, myślę, umrzeć, a nie ostanę”. — No, a teraz? — pytam. — „A teraz tyś mi milszy nad wszystko, ty serdeńko moje!“ — Taras zatrzymał się i uśmiechając się radośnie, pokiwał głową.
Tylko co wróciliśmy z pola, zawiozłem jeno snopek, żeby na powrósła namoczyć; przyjeżdżam do chaty — ciągnął dalej, przemilczawszy chwilę — patrzę, a tu powiestka do sądu. A myśmy już zapomnieli, o co nas mają sądzić.
— To nic innego, tylko zły — ozwał się ogrodnik — a czy to sam człowiek może swoją własną duszę zgubić. To tak, jak niby u nas, jeden... — i ogrodnik zaczął coś opowiadać, ale pociąg zwalniał biegu i wjechał na stacyę.
— A to już i stacya — przerwał — chodźmy się czegoś napić.
Rozmowa się urwała i Niechludow wyszedł za ogrodnikiem na mokre deski platformy.




XLI.

Z wagonu jeszcze Niechludow zauważył, że na podwórzu stacyi stało kilka bogatych pojazdów, zaprzężonych w czwórki i trójki, rosłych, tęgich koni, które stały niespokojnie, po-