Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/459

Ta strona została przepisana.

jegomość z kokardą i obie damy, uważając ich towarzystwo za ujmę osobistej godności, zaczęli się temu sprzeciwiać i wyganiać ich z wagonu. Robotników było ze dwudziestu, między nimi starzy i młodzi jeszcze zupełnie, o zmęczonych, ogorzałych twarzach. Wszyscy posłusznie i pokornie pozdejmowali worki z ławek i poszli dalej przez wagon, gotowi nawet iść na krańce świata, byleby módz gdzieś wypocząć i wyprostować zmęczone członki.
Gdzie się pchacie, do dyabła! Siadajcie tu! — krzknął na nich konduktor.
Voilàencore des nouvelles — przemówiła młodsza dama, pewna zupełnie, że dobrym francuskim akcentem zwróci na siebie uwagę Niechludowa. Druga zaś dama w bransoletach krzywiła się bezustannie, zasłaniając nos chustką, i wtrąciła coś o przyjemności siedzenia w tak pachnącym sąsiedztwie.
Ogrodnik, rozmawiający z Tarasem, siedział był nie na swojem miejscu, a teraz poszedł odszukać rzeczy, tak więc koło i na przeciwko Tarasa, zrobiło się trzy wolne miejsca. Trzech robotników zajęło ławkę; gdy Niechludow zbliżył się, jego pańska odzież tak ich zmieszała, że powstali z miejsc, chcąc się usunąć, ale Niechludow poprosił, aby zostali, a sam siadł na poręczy ławki.




XLII.

Jeden z robotników, stary już człowiek, z niepewnością i strachem spojrzał na młodego chłopca. Zdziwiło ich to niepomiernie, że Niechludow, zamiast im wymyślać, jak to zwyle czynili panowie, ustąpił swojego miejsca i pozwolił