stkiego, wreszcie zaś napomknął, że jeden z nich nie wytrzymał roboty i umarł, a drugiego wiozą chorego. Chory, o którym wspomniał robotnik, siedział w tym samym wagonie, wcisnąwszy się w najciemniejszy kąt. Byłto młody chłopiec, o ziemistej, bladej cerze, z sinemi wargami. Widocznie gnębiła go febra. Niechludow podszedł do niego, ale chłopiec spojrzał na niego tak nieufnem i trwożnem spojrzeniem, że Niechludow, nie chcąc go niepokoić zapytaniami, cofnął się. Zwrócił się jednak do starego i kazał mu kupić chiny dla chłopca i w tym celu napisał receptę do apteki. Chciał nawet ofiarować pieniądze na lekarstwo, ale stary nie zgodził się na to — mówiąc, że zapłaci ze swoich.
— Dużo człowiek świata zwiedził, ale jeszcze takich panów nie widział. — Różne widać są pany na świecie — zakończył stary, zwracając się do Tarasa.
„Tak, to zupełnie inny, nieznany świat” — myślał Niechluow, patrząc na te suche, muskularne członki, na grubą odzież i na łagodne, ogorzałe, zmęczone lica robotników; czuł, że znajduje się pośród innych, zupełnie nowych ludzi, którzy posiadają, swoje kłopoty, zajęcia, troski i radości, i te wszystkie ogólne ludzkie uczucia, właściwe każdemu z nas.
— Oto jest, le vrai grand monde — myślał Niechludow, przypominając sobie zdanie, wypowiedziane przez księcia Korczagina i cały ten wielki, rozkoszny świat Korczaginych, ze wszystkiemi małostkami i śmiesznościami.
I uczuwał w duszy radość i wesele wielkie, jak podróżnik, co odkrył jakiś świat nieznany, a czarów pełny i cudny.