ga, wyszła na błotnisty, bity gościniec, okopany po bokach rowami. Droga szła wgłąb wysokiego, gęstego, ciemnego boru.
Po nadużyciach i rozpuście w ciągu ostatnich sześciu lat, spędzonych w mieście, i po dwumiesięcznym pobycie w więzieniu ze zbrodniarzami, wydawało się Kasi życie z politycznymi bardzo piękne, pomimo ciężkich warunków, w jakich się znajdowała. Dwadzieścia do trzydziestowiorstowe pochody pieszo, przy dobrem pożywieniu i jednodniowym odpoczynku po dwudniowym marszu, wzmocniły ją fizycznie. Obcowanie zaś z nowymi towarzyszami ukazało jej takie nowe widnokręgi pojęć, o jakich dotąd nie miała wyobrażenia.
Kasia zachwycała się nowemi towarzyszkami, a najbardziej piękną Maryą Pawłowną. I nietylko się nią zachwycała, ale ją pokochała miłością, pełną uwielbienia i szacunku. W zdumienie wprawiała ją ta urodziwa dziewczyna, córka z generalskiego domu, mówiąca trzema językami, a żyjąca jak prosta robotnica. Wszystko, co jej przysyłał bogaty brat, oddawała ubogim. Obuwie i odzież jej nietylko że były proste, ale biedne. Na swoją powierzchowność nie zwracała najmniejszej uwagi. Ten ostatni rys, ten zupełny brak kokieteryi, szczególnie dziwił i czarował Masłowę.
Kasia wiedziała, że Marya Pawłowna była świadomą swej urody, wiedziała, że ta świadomość robi jej przyjemność, lecz wrażenie, które wywierała na mężczyzn, nie cieszyło jej zupełnie. Lękała się tego wrażenia, a miłość męż-