Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/48

Ta strona została przepisana.

— Niema jeszcze? — rzekł przewodniczący, wdziewając mundur. — Wiecznie się spóźnia.
— To dziwne — taka niesumienność — wtrącił sędzia i usiadł gniewny, wyjmując papierosa.
Sędzia, człowiek bardzo systematyczny, miał rano nieprzyjemne zajście z żoną o to, że żona wydała wcześniej dane jej na cały miesiąc pieniądze. Prosiła, aby dał zaliczkę, on odrzekł, że od swego nie odstąpi. Ztąd chryja. Żona powiedziała, że jeśli tak, to dziś obiadu w domu nie będzie, że niema co na obiad w domu czekać. Z tem odjechał. I bał się, że baba dotrzyma słowa, bo po niej wszystkiego spodziewać się można. No i żyj tu porządnie, moralnie, zgodnie — myślał, patrząc na jaśniejącego zdrowiem i weselem prezesa, co rozstawiwszy szeroko łokcie, pięknemi białemi dłońmi gładził gęste i długie siwiejące już faworyty i układał po obu stronach haftowanego kołnierza. Żyj-że tu... On zawsze zadowolony i wesoły, a ja męki cierpię.
— Wszedł sekretarz i przyniósł akta.
— Bardzo dziękuję — rzekł przewodniczący i zapalił papierosa.
— Jakąż sprawę weźmiemy pierwszą?
— Ja myślę, że otrucie — na pozór obojętnie rzeki sekretarz.
— Dobrze — jak otrucie, to otrucie — rzekł przewodniczący, skombinowawszy, że to taka sprawa, którą można skończyć o godzinie czwartej, a następnie odjechać.
— Macieja Nikitycza niema?
— Niema jeszcze.
— A Brewe jest.
— Jest — odrzekł sekretarz.
— Proszę mu powiedzieć, jeśli go pan zobaczy, że zaczynamy od otrucia.