Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/490

Ta strona została przepisana.

wiem, po co zabierałem siekierę — opowiadał. — Bierz — mówi, do mnie — siekierę. — Ja i wziąłem. Siedli my i pojechali. Jedziemy — nic. O siekierze zapomniałem. Dojeżdżamy już do wsi. Zostało jakich 6 wiorst. Z bocznej drogi na gościniec szedł trakt główny pod górę. Zsiadłem, idę za saniami. A on mi szepce: — Cóż się namyślasz? Wjedziesz na górę, na gościńcu ludzie, a tam i wieś. Robić, to zaraz. Czekać niema na co. — Nachyliłem się, niby to słomę poprawiam, a siekiera jakby sama wskoczyła mi do ręki. Obejrzał się podróżny. — Co ty — mówi. — Zamachnąłem się, chciałem uderzyć. A on, człowiek chwacki, wyskoczył z sanek, złapał mnie za rękę. — Co, ty — mówi — złodzieju, robisz? Rzucił mnie na śnieg. Ja się nie szamotałem, poddałem się. Skrępował mi ręce i wrzucił do sanek. Zawiózł prosto do urzędu. Posadzili mnie do zamku. Sądzili. Ludzie wydali sąd przychylny, że dobry człowiek, że złego nic nie zauważyli. Gospodarze, u których mieszkał, też się życzliwie odzywali o nim. — Ale abłakata (adwokata) nie było za co nająć — mówił Makary — i dlatego skazali na cztery lata.
I teraz oto ten sam człowiek, aby ocalić rodaka, wiedząc, że naraża swe życie, wydaje Niechludowowi aresztancką tajemnicę; gdyby się tylko o tem dowiedzieli, bezwątpieniaby go udusili.




X.

Pomieszczenie politycznych składało się z dwóch izdebek z drzwiami, prowadzącemi na odgrodzoną część korytarza. W tej odgrodzonej części korytarza spostrzegł Niechludow Si-