Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/495

Ta strona została przepisana.

Rancowa wzięła dziewczynkę i tuliła do siebie z macierzyńską czułością jej białe, pulchne rączki. Posadziła ją na swych kolanach i dała kawałek cukru.
Marya Pawłówna wyszła, a po chwili do izby weszło dwóch ludzi z gorącą wodą i prowiantami.




XI.

Jeden z nich był średniego wzrostę, szczupły młody człowiek, w pół kożuszku i wysokich butach. Chód miał lekki i szybki. Niósł dwa dymiące imbryki z gorącą wodą, a pod pachą trzymał chleb, owinięty w płachtę.
— A! książę! Nareszcie pokazałeś się — powiedział, stawiając imbryk między filiżankami i podając chleb Rancowej. — Wybornych rzeczy nakupiliśmy — mówił dalej. Następnie zdjął kożuszek i rzucił go w kąt nary. — Marceli kupił mleka, jaj, kołaczy. Będzie prawdziwa uczta dzisiaj. A Kiriłowna robi wciąż estetykę i porządek — ciągnął dalej, patrząc z uśmiechem na Rancową. — Możebyś teraz zaparzyła herbatę?
Cała powierzchowność tego człowieka, jego ruchy, głos, spojrzenie zdradzały odwagę i wesołość. Drugi był też średniego wzrostu, kościsty, z mocno rozwiniętemi policzkowemi kośćmi na szarej twarzy. Oczy miał piękne, zielonawe, szeroko rozstawione, wargi wązkie. Robił wrażenie człowieka ponurego i smutnego. Ubrany był w szare palto, buty i kalosze. Przyniósł dwa garnki i dwie kobiałki, postawił wszystko przed Rancową i ukłonił się Niechludowowi szyją, ażeby, kłaniając się, patrzeć na niego.