son. — Ja sekretów nie mam, a tembardziej przed tobą.
— A więc dobrze.
I Marya Pawłowna, kołysząc się, jak to czynią dzieci, całem ciałem z boku na bok, sadowiła się tym ruchem głębiej na narach i zamierzając słuchać, patrzyła hen w jakąś dal swojemi pięknemi sarniemi oczyma.
— Mam taki interes do pana — powtórzył Simonson. — Znając pański stosunek do Katarzyny Michajłówny, uważam za swój obowiązek uprzedzić pana o moim do niej stosunku.
— Cóż takiego? — zapytał Niechludow, podziwiając mimowoli prostotę i szczerość, z jaką mówił do niego Simonson.
— Chciałbym się ożenić z Katarzyną Michajłowną.
— A to dziwna rzecz! — zawołała Marya Pawłowna, patrząc na Simonsona.
— I postanowiłem prosić ją, aby została moją żoną — mówił dalej Simonson.
— Cóż ja tu zrobić mogę? To zależy od niej — rzekł Niechludow.
— Tak, ale ona nie zdecyduje tego bez pana.
— Dlaczego?
— Dlatego, że dopóki nie zostanie rozwiązana kwestya stosunku pana do niej, ona wyboru niema.
— Dla mnie ta kwestya jest stanowczo postanowioną. Pragnąłem spełnić mój obowiązek i ulżyć jej doli, ale bynajmniej nie pragnę krępować ją w czemkolwiek.
— Ona nie pragnie ofiary z pańskiej strony...
— Tu niema żadnej ofiary.
— A ja wiem, że jej postanowienie jest nieodwołalne.
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/511
Ta strona została przepisana.