Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/522

Ta strona została przepisana.

— A cóż problemat trzech ciał — szepnął jeszcze Krylcew i z trudem uśmiechnął się boleśnie. — Trudne rozwiązanie?
Niechludow nie zrozumiał; Marya Pawłowna wytłomaczyła mu, że to sławne matematyczne zagadnienie, o określeniu stosunku do siebie trzech ciał: słońca, księżyca i ziemi, i że Krylcew żartem zrobił to samo porównanie, skreślając wzajemny stosunek Kasi, Niechludowa i Simonsona. Krylcew kiwnął głową, że Marya Pawłowna dobrze żart jego wytłomaczyła.
— Rozwiązanie nie do mnie należy — odparł Niechludow.
— Czyś pan odebrał mój? list — spytała Marya Pawłowna. — Uczynisz to pan?
— Z największą pewnością — odrzekł Niechludow, a dostrzegając niezadowolenie w twarzy Krylcewa — wrócił do swej kibitki, usiadł na skrzydle i trzymając się drążka, aby mniej trząść się po grudzie, zaczął mijać wyciągniętą na jaką wiorstę partyę przestępców w szarych szynelach, kożuszkach, wlokących za sobą kajdany w pojedynkę, albo skutych wedle przepisu parami. Po drugiej stronie drogi poznał niebieską chustkę Kasi, czarny płaszcz Wiery Efremowny, marynarkę Simonsona, włóczkową jego czapkę i białe włóczkowe pończochy, podwiązane rzemieniami. Simonson szedł z kobietami i opowiadał coś, gestykulując żywo.




XX.

Spostrzegłszy Niechludowa, kobiety mu się ukłoniły, a Simonson uroczyście zdjął czapkę. Niechludow nie miał nic do powiedzenia, przeto nie zatrzymując się wyprzedził ich. Wydobywszy