się na lepiej ujeżdżoną drogę, jamszczyk ruszył prędzej, ale musiał co chwila zjeżdżać z kolei na bok, aby wymijać wlokące się po obu stronach drogi ładowne wozy.
Droga, porznięta glębokiemi kolejami, prowadziła przez ciemny, iglasty bór, na którego głębokiem tle, niby rozrzucone pstre plamy żółtawe, widniały brzozy i modrzewie. W połowie drogi las się kończył... Ukazały się szerokie pola, zaś na krańcach zarysowały się krzyże złote i kopuły klasztorne.
Wypogodziło się, chmury znikły, słońce wysoko podniosło się nad lasy, a mokre liście i kałuże wodne, i kopuły, i krzyże cerkwi jasno błyszczały w promieniach słonecznych. Na prawo, hen w dali sinej, zabielały dalekie góry. Trójka wjechała do dużej wsi podmiejskiej. Na ulicach roiło się od ludu. Byli tam i Rossyanie i obcoplemieńcy, w szczególnego kształtu czapkach i płaszczach. Mężczyźni i kobiety, trzeźwi i pijani, tłoczyli się i hałasowali przy sklepach, jadłodajniach, karczmach i wozach. Czuć było sąsiedztwo miasta.
Jamszczyk, poprawiwszy uprząż na prawym naręcznym koniu, siedział bokiem na koźle, aby lejce mieć po prawej stronie i widocznie dla popisu ruszył kłusem przez ulicę; nie zwalniając biegu, podjechał nad rzekę, przez którą trzeba się było promem przeprawić. Prom znajdował się na środku bystrej rzeki, płynął z tamtej strony. Ze dwadzieścia wozów oczekiwało po tej stronie rzeki. Niechludow czekał niedługo, bo prom, pędzony bystrym prądem wody, przybił wkrótce do desek przystani.
Rośli, barczyści, muskularni i milczący przewoźnicy, w półkożuchach i czapkach, zręcznie i wprawnie zarzucili liny, uwiązali je do słupów,
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/523
Ta strona została przepisana.