i przeczytawszy pod latarnią pozwolenie, udzielone Niechludowowi i Anglikowi, zdziwiony, wzruszył tylko potężnemi ramionami, ale spełniając rozkaz, ruszył naprzód, wskazując drogę przybyłym. Przeprowadził ich najpierw przez dziedziniec, potem do drzwi na prawo i na schody do kancelaryi. Poprosiwszy ich usiąść, zapytał, czem może służyć, i dowiedziawszy się, że Niechludow pragnie zaraz zobaczyć Masłowę, posłał po nią dozorcę i przygotował się odpowiadać Anglikowi na pytania, które ten chciał mu zrobić, zanim pójdzie do cel.
— Dla wielu ludzi więzienie zbudowane? — pytał Anglik za pomocą Niechludowa. — Wielu mężczyzn, wiele kobiet, dzieci? Wielu skazanych do ciężkich robót, wielu idzie dobrowolnie. Wielu chorych?
Niechludow tłumaczył słowa Anglika i komendanta, nie zastanawiając się zupełnie nad ich znaczeniem, takim go niespodzianym przejmowała niepokojem za chwilę nastąpić mająca rozmowa z Kasią. Kiedy pośrodku zdania, tłumaczonego Anglikowi, usłyszał zbliżające się kroki, drzwi kancelaryi otworzyły się i wszedł, jak to często bywało, a teraz zapewne zdarza się poraz ostatni, dozorca, a za nim Kasia z chustką na głowie, w aresztanckim kaftanie, zabiło mu na jej widok serce uczuciem ciężkiem, niechętnem.
— Ta żyć chcę, chcę mieć rodzinę, dzieci, chcę ludzkiego życia — błysnęła mu myśl, gdy Kasia prędko wchodziła do pokoju.
Wstał i postąpił ku niej. Choć słowa jeszcze nie powiedziała, zastanowił go jakiś wyraz niezwykłego podniecenia w jej twarzy, promieniejącej dziwnem, niby natchnionem postanowieniem. Nigdy dotąd nie widział jej taką. Rumieniła się i bladła, palce jej konwulsyjnie
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/541
Ta strona została przepisana.