Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/546

Ta strona została przepisana.

wały mu ślina i krew, które obcierał rękawem Kaftana. Drugi strzepywał z chałata włosy, wyrwane z głowy i brody.
— Nadzorca! — surowo zawołał komendant.
Wystąpił silny, piękny mężczyzna.
— Niepodobna utrzymać, ani dać sobie rady, wasze błagorodie — odrzekł nadzorca, wesoło uśmiechając się oczyma.
— Ja ich uspokoję — powiedział zachmurzony komendant.
What dod the fight for? (o co się pobili) — zapytał Anglik.
Niechludow zapytał nadzorcy o powód bójki.
— O podstawkę. Wziął sobie cudzą — rzekł nadzorca, uśmiechając się ciągle. — Ten trącił, tamten oddał, wydali sobie resztę.
Niechludow powtórzył Anglikowi słowa nadzorcy.
— Pragnąłbym powiedzieć im parę słów — zwrócił się Anglik do komendanta.
Niechludow przetłómaczył, komendant powiedział: „można.” Wtedy Anglik wyjął Ewangelię w skórzanej oprawie.
— Proszę, przetłómacz im pan to: Wyście się pokłócili i pobili, a Chrystus, który za nas umarł, wskazał nam inny środek zakończenia waśni. Zapytaj ich pan, czy wiedzą, jak według słów Chrystusowych należy postąpić z człowiekiem, który nas obraził?
Niechludow przetłómaczył słowa i pytanie Anglika.
— Poskarżyć się naczalstwu, ono rozsądzi? — pytająco powiedział jeden, patrząc z podełba na majestatycznego komendanta.
— Wytłuc dokumentnie, to nie będzie zaczepiał — rzekł drugi.