Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/551

Ta strona została przepisana.
XXVIII.

Nie położył się zaraz, choć był zmęczony, ale długo chodził po pokoju.
Cały stosunek jego do Kasi, cała sprawa, co go tak żywo zajmowała, skończyła się. I źle się skończyła. Było coś zawstydzającego we wspomnieniu o tem. Lecz nie to go teraz dręczyło. Czekało go zadanie, inne stokroć, może ważniejsze, co nie tylko ukończonem, ale nawet rozpoczętem nie nie było. A gwałtem niejako domagało się pracy i trudów nowych, żądało czynu.
W wyobraźni jego rysowały się jaskrawię te setki, te tysiące ludzi, zamkniętych w zarażonem miazmą powietrzu; rozlegały się przekleństwa i drwiny ze słów Chrystusowych. Oczom jego przedstawiał się ów starzec, co uchodził za waryata, a pośród trupów jaśniała piękna, martwa, woskowa twarz Krylcewa, co skonał w męce ciała i w sroższej stokrć męce duszy. I dawne pytanie, kto jest szalonym: czy on, czy też ci ludzie, co siebie mają za rozumnych, a czynią źle i płodzą zło — grozę i niesprawiedliwość, z nową siłą tłoczyło mu się do duszy. I nie znajdował na zapytanie odpowiedzi. Bo jakże od powiedzieć na zarzut: Co począć ze zbydlęconymi ludźmi: czy pozostawić im swobodę, narażając ogół ludzki na groźne niebezpieczeństwo?
Zmęczony usiadł na kanapie przed lampą i machinalnie otworzył podarowaną mu przez Anglika Ewangelię, którą, wchodząc do numeru, na stole porzucił. Tu, powiadają, jest rozwiązanie wszystkiego i wielka prawdy istota. Otworzył książkę na chybił trafił i zaczął czytać Mat. R. XVIII.
Potem spojrzał na światło palącej się lampy i zdrętwiał. Duszę jego przepełniło uczu-