ożenienia się z Kasią, nie patrząc na to, kim ona jest — jeśli ją tylko prawdziwie się kocha. Ale ciotki nic mu nie wspomniały o swych obawach; więc odjechał, nie przeświadczywszy się o miłości swojej dla Kasi.
Był przekonany, że uczucie jego dla Kasi jest tylko jednym z przejawów tych wypełniających całe jego jestestwo poczuć wesela życia, które podzielała ta miła, wesoła dziewczyna.
Kiedy odjeżdżał, a Kasia, stojąc na ganku z ciotkami, patrzyła na niego swemi czarnemi, lekko skośnemi, a pełnemi łez oczyma, poczuł jednak, że traci coś, co jest przepiękne i drogie, co może zniknie na zawsze i nie odnajdzie się nigdy. I zrobiło mu się smutno — jak smutno!
— Bądź zdrowa Kasiu, dzięki ci za wszystko — przemówił przez czepek cioci Zofii, siadając na wózek.
— Bywaj zdrów Dymitrze Iwanowiczu — rzekła ona słodkim pieszczonym głosem, i wstrzymując łzy, cisnące się do oczu, uciekła do sieni, gdzie mogła wypłakać się swobodnie.
Od tej pory przez trzy lata Niechludow nie widział Kasi. I zobaczył ją dopiero wtenczas, kiedy, zdobywszy świeżo stopień oficerski, jadąc do armii, wstąpił po drodze do ciotek, już jako inny zupełnie człowiek niż ten, co był przed trzema laty. Wtenczas był to uczciwy, otwarty młodzieniec, gotów poświęcić się dla każdej sprawy; obecnie stał się popsutym, wyrafinowanym sobkiem, ceniącym tylko własne swoje zadowolenie. Wtenczas świat boży był dla niego tajemnicą, którą pragnął odgadnąć, dziś życie było