Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/84

Ta strona została przepisana.

A serce Niechludowa radośnie zabiło.
— Jest!
Słońce wprost wyjrzało ku niemu z po za chmur, i wesoło poszedł za Tichonem do swojego dawnego pokoju, aby się przebrać.
Niechludow bardzo był rad zapytać Tichona: jak się ma Kasia, czy zdrowa, czy nie wychodzi za mąż.
Ale Tichon był taki służbista, a przytem tak gorliwy, tak chciał koniecznie sam polewać wodę na ręce z umywalni, że Niechludow nie mógł zdecydować się zapytać go o Kasię, ale pytał o wnuczęta, o starego ogiera, o psa podwórzowego Połkana. Wszyscy byli żywi i zdrowi, prócz Połkana, który się wściekł w przeszłym roku.
Zrzuciwszy wszystko przemoczone, już zaczął ubierać się Niechludow, gdy usłyszał szybkie kroki i stukanie do drzwi. Tak chodziła i tak pukała tylko ona.
Narzucił na siebie mokry szynel i podszedł ku drzwiom:
— Proszę wejść
To była Kasia. Taż sama, jeszcze milsza niż przedtem. Tak samo patrzyły w górę te śmiejące się, naiwne, zaledwie troszeczkę skośne oczęta czarne. Jak i dawniej, miała czysty, biały fartuszek. Przyniosła od ciotek świeżo z papieru wyjęty wonny kawałek mydła i dwa ręczniki, duży ruski i kosmaty drugi. I nietknięte z drukowanemi literami mydło i ręczniki, i ona sama, wszystko to było czyste, świeże, nietknięte, miłe. Miłe, gładkie, rumiane jagody, tak samo ściągały się jak i dawniej, gdy patrzyła na niego z trudno powstrzymywaną radością.
— Witam was, Dymitrze Iwanowiczu — przemówiła z wysiłkiem, a twarz jej oblał rumieniec.