— Jak się masz, jak się pani miewa? — nie wiedział czy mówić ty, czy pani, i zarumienił się również jak ona. — No, dobrze, wesoła, zdrowa...
— Bogu dziękować... Ciocia przysyła panu ulubione mydło różane — rzekła, kładąc na stół mydło, a ręczniki na poręcze krzeseł.
— Pan ma swoje mydło — rzekł Tichon, wskazując z dumą na otwarty duży ze srebrnem okuciem neseser Niechludowa, pełen rozmaitych flaszeczek, szklanek, szczotek, fiksatuarów, pachnideł i wszelakich toaletowych przyborów.
— Proszę podziękować cioci. Ach, jak ja jestem kontent, żem przyjechał — rzekł, czując, że w duszy czyni mu się jasno i miło, jak to bywało niegdyś.
Zamiast odpowiedzi, uśmiechnęła się tylko na te słowa i wyszła.
Ciocie, chociaż zawsze kochały Niechludowa, teraz jeszcze, jeśli można, witały go radośniej niż zwykle. Dymitr jechał na wojnę, gdzie mógł być rannym albo zginąć. To poruszało ciocie do głębi.
Niechludow taką sobie ułożył marszrutę, że miał zabawić u ciotek jedną dobę, ale ujrzawszy Kasię, zgodził się pozostać na nadchodzącą Wielkanoc i zatelegrafował do swojego przyjaciela i kolegi Szenboka, z którym mieli się zjechać w Odesie, aby i on do ciotek wstąpił po drodze.
Od pierwszej chwili, skoro ujrzał Kasię, w Niechludowie odżyło dawne uczucie. Jak dawniej tak i teraz nie mógł bez wrażenia patrzeć na biały fartuszek Kasi, nie mógł bez radości słyszeć jej kroków, jej głosu, śmiechu, nie mógł bez błogości patrzeć w jej czarne, jak mokra porzeczka, oczy, osobliwie kiedy uśmiechała się, nie mógł, co najważniejsza, bez po-
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/85
Ta strona została przepisana.