Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/86

Ta strona została przepisana.

mieszaniamieszania patrzeć, jak czerwieniała przy spotkaniu każdem.
Czuł, że jest zakochanym, ale nie tak, jak przedtem, kiedy ta miłość była dla niego tajemnicą i on sam do niej przyznać się nie śmiał, kiedy był przekonanym, że kocha się tylko raz w życiu. Teraz był zakochanym, wiedząc, co to znaczy, ciesząc się z tego i przeczuwając mglisto, choć to ukrywał sam przed sobą, na czem zależy ta miłość i co z tego wypaść może.
W Niechludowie, jak i w każdym człowieku, było dwóch ludzi. Jeden duchowy, szukający dobra, takiego dobra, któreby było dobrem drugich, drugi człowiek-zwierzę, szukający zadowolenia i pożytku dla siebie tylko, i gotów dla swego zadowolenia świat cały i jego dobro poświęcić.
Pod tę porę samolubnego obłędu, spowodowanego życiem petersburskiem i wojskowem, człowiek-zwierzę zdławił całkowicie człowieka-ducha. Ale ujrzawszy Kasię i poczuwszy, co żywił dla niej niegdyś, człowiek-duch ocknął się i upomniał o swoje prawa. I w Niechludowie przez dwa dni przed Wielkanocą toczyła się dobrze przezeń odczuwana walka wewnętrzna.
W głębi duszy czuł, że powinien jechać, że nie powinien teraz zostawać u ciotek, czuł, że nic z tego dobrego się nie stanie, ale to było tak miłe, tak radosne, że nie mógł sobie tego odmówić, i pozostał.
W Wielką Sobotę przyjechali ksiądz z dyakonem, nie bacząc, na złą drogę, sankami, łąkami wymijając te trzy wiorsty, dzielące cerkiew od dworu, aby odprawić nabożeństwo.
Niechludow z ciotkami i służbą, nie przestając spoglądać na Kasię, przy drzwiach stojącą, wysłuchał nabożeństwa, złożył życze-