nia księdzu i ciotkom, i chciał położyć się spać, skoro usłyszał wybieranie się starej Marty pokojowej i Kasi do cerkwi, żeby oświęcić święcone.
— Pojadę i ja — pomyślał.
Nie było ani sannej, ani kołowej drogi, więc Niechludow, dysponujący w domu ciotek, jak w swoim własnym, kazał osiodłać sobie starego wierzchowca ogiera, i zamiast tego, żeby spać się położyć, włożył paradny mundur, obcisłe spodnie, nałożył płaszcz, i pojechał na spasłym i ciężkim, ciągle rżącym starym egierze, w ciemnicę po ługach i zaspach do cerkwi.
Ta rezurekcya pozostała na całe życie dla Niechludowa jasnem i niezatartem wspomnieniem.
Kiedy w noc ciemną, gdzieniegdzie rozświetloną resztkami bielejącego ściegu, wjechał człapiąc po wodzie na koniu, co strzygł uszami na widok zapalonych lamp i kaganków przy cerkwi, na podwórzec cerkiewny, nabożeństwo już się rozpoczęło.
Chłopi, poznawszy krewnego dziedziczki, zaprowadzili go na miejsce suche. Skoro zsiadł, konia wzięli, aby go przywiązać, i poszli za Niechludowem do cerkwi. Cerkiew pełna była świętującego ludu.
Po prawej stronie starzy chłopi w kaftanach z samodziału, w łapciach i czystych onuczkach białych, i młodzież w nowych sukiennych kaftanach, podpasanych kolorowemi pasami, i już nie w łapciach, lecz w butach. Po lewej stronie baby w chustkach czerwonych jedwabnych,