Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/90

Ta strona została przepisana.

Pomiędzy pierwszą a drugą mszą Niechludow wyszedł z cerkwi. Ludzie rozstępowali się przed nim, witając. Jedni poznawali, drudzy pytali, kto to?
W przedsionku zatrzymał się. Żebracy obstąpili go. Rozdał im wszystkie drobne pieniądze, jakie w sakiewce posiadał, i zeszedł po schodach.
Poczęło świtać — wstawał dzień, ale słońce jeszcze nie weszło. Lud rozsypał się na mogiłkach wokoło cerkwi. Kasia była jeszcze wewnątrz, i Niechludow zatrzymał się, czekając na nią.
Ludzie wychodzili, stukając podkówkami butów w kamienne płyty, zstępowali po schodach i rozsypywali się po kościelnym podwórcu i cmentarzu.
Dziad wieczysty, dawny pasztetnik dworski, z trzęsącą się głową, wstrzymał Niechludowa, ucałował go, a żona jego z pomarszczoną twarzą, obwiązana chustką jedwabną, dała mu żółtą pisankę, barwioną szafranem. Podszedł i młody, śmiejący się, muskularny parobczak, w nowej sukmanie, przepasanej zielonym pasem.
Aleluja przemówił — i podsunąwszy się z uśmiechem do Niechludowa, objął go i łaskocząc mu twarz kędzierzawą brodą, pocałował w same usta świeżemi, krzepkiemi wargami.
W chwili, kiedy Niechludow całował się z chłopem i brał od niego ciemno-brunatną pisankę, ukazała się mieniąca suknia Matruny i czarna główka z czerwoną wstążką.
Kasia w tej chwili ponad głowami idących dojrzała go, i on dojrzał, jak twarz jej błysnęła weselem.
W przedsionku zatrzymały się z Matruną, dając jałmużnę. Żebrak z czerwoną, wklęsłą blizną w miejse nosa, podszedł do Kasi. Wyję-