dowa, ostro zaczęła wymawiać Kasi, że wzięła nie tę kołdrę, co należało.
Niechludow milcząc, wyszedł. Nawet wstydu nie czuł.
Z wyrazu twarzy Matruny poznał, że go potępia i słusznie. Wiedział, że to, co robi, źle robi, ale zwierzęcy popęd, wyrastający z po za pierwszej dobrej miłości, tak nim zawładnął, tak nim opanował, że nie mógł uznać nic innego. Wiedział, co zrobić należy, aby tę żądzę zadowolić, i szukał środków urzeczywistnienia.
Przez cały wieczór był nieswój. To szedł do ciotek, to powracał do siebie na górę i myślał o jednem tylko, jakby ją spotkać na osobności. Ale ona unikała go, a Matruna Pawłowna starała się nie spuszczać jej z oczu.
Przeszedł wieczór i nastąpiła noc. Doktór spać poszedł. Ciotki także spać się kładły Niechludow wiedział, że Matruna obecnie jest w sypialni ciotek, a Kasia sama w garderobie. Więc znów wyszedł na ganek. Na dworze było ciemno, ciepło i wilgotno, i biała mgła, co wiosną roztapia resztki śniegu, unosiła się w powietrzu. Od rzeki, płynącej o jakie sto kroków od domu, dolatywały dziwne odgłosy — pękały lody.
Niechludow zeszedł z ganku i stąpając przez kałuże po resztkach lodu, podszedł do okna garderoby.
Serce biło mu w piersi tak silnie, że słyszał jego uderzenia, oddech to zatrzymywał się, to wyrywał ciężkiem westchnieniem.
W garderobie paliła się mała lampka. Kasia siedziała sama przy stole, patrząc w zamyśleniu przed siebie.