Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Niechludow długo bez ruchu spoglądał na nią, chcąc zobaczyć, co robić będzie, w przekonaniu, że nikt jej nie śledzi.
Parę minut siedziała nieruchomo, potem podniosła oczy, pokiwała, jakby na przekor samej sobie, głową, i poprawiwszy się, nagle położyła obiedwie ręce na stole i utkwiła wzrok w przestrzeni przed siebie.
On stał i patrzył na nią. I mimowolnie słyszał jednocześnie i swego serca bicie i dziwne odgłosy, płynące od rzeki.
Tam na tej rzece, pośród mgły, odbywała się jakaś nieustająca, powolna praca, coś dyszało, pękało, sypało się, to znów dzwoniły, niby szkło, cienkie odłamy kry.
Stał i patrzył na zadumane, trapione jakąś walką wewnętrzną, nadobne lice Kasi i żal mu jej było, a jednak, rzecz dziwna, ta żałość budziła tem żywsze jej pożądanie.
Zapukał do okna. Ona, jakby dotknięta prądem elekrycznym, drgnęła całem ciałem i na twarzy jej odmalowało się przerażenie. Zerwała się, podeszła do okna i przyłożyła twarz do szyby. Przestrach nie schodził z jej twarzy nawet wtenczas, kiedy, przyłożywszy dłonie, niby skórzane okulary, do skroni, poznała go.
Twarz jej była niezwykle surową, nigdy nie widział jej taką. Uśmiechnęła się dopiero wtenczas, kiedy on się uśmiechnął, jakby ulegając mu, ale w duszy jej nie było śmiechu, tylko strach.
On dał jej znak ręką, wzywając ją na podwórze do siebie. Ale ona potrząsnęła głową, iż nie chce, i stała dalej przy oknie. On zbliżył jeszcze twarz do szyby i chciał powiedzieć jej, żeby wyszła, ale w tej chwili ona obejrzała się ku drzwiom, widać ktoś ją zawołał.
Niechludow odszedł od okna. Mgła była