złote jajka; wreszcie (jak wolno przypuszczać z innych klechd podobnej treści), zapewne też obiecała mu rękę swoją. Młodzieniec, niedługo się namyślając, bierze pannę na barki i chce ją unieść stamtąd. Ale w tejże chwili widzi, że go otoczyły wszystkie zwierzęta ze Złotych gór, tak, iż nie może ruszyć się z miejsca. Panna objaśniła go: „Dzieło mojego wybawienia uda się tobie, jeżeli bez strachu pocałujesz każde z zebranych tu zwierząt.“ Poddał się młodzian rozkazowi i, zdobywszy się na odwagę, całuje zwierzęta po kolei, jak się zbliżają, sarny, zające, żbiki itd., całuje sowy, dzięcioły, jastrzębie, zięby itd., całuje żmije, padalce, jaszczurki, szczury, salamandry, robaki, żuki itd. Kiedy myślał, że skończył już swoją robotę, podpełzła jeszcze wielka obrzydliwa ropucha, cala pokryta strupami i trądem z czerwonemi mrugającemi oczyma. Wtedy wyczerpała się odwaga jego, i zamiast pocałować ropuchę, zawołał: „A jeszczeż to i ciebie tu djabli mają?“ Wtedy panna zapadła się w głębię, żaląc się w te słowa: „Teraz zakląłeś mię już na wieki; teraz już muszę zrzec się wszelkiej nadziei, abym kiedykolwiek była wybawiona.” Próba wybawienia odbyła się w sobotę i nie udała się; nazajutrz w niedzielę tam, gdzie się panna czesała, ukazało się trzech czarnych młodzieńców, którzy wypłoszyli z góry wszelką istotę ludzką. Ale, panny już od tego czasu żadne oko ludzkie nie widziało[1].
W Złotych górach zapadł się nietylko zamek, lecz całe miasto. Za dawnych czasów dość często wynurzały się stamtąd dwie panny. Jedna z nich uprosiła chłopa z Zimnej wody, by ją wybawił; nauczyła go nawet, jakim sposobem ma to uczynić, i zamówiła go sobie w tym celu, by się na oznaczony dzień stawił na górze. Skoro tam przyszedł, natarł na niego tłum jeźdźców, wyszłych z góry i groził mu porąbaniem w kawałki. Chłop tak się przeląkł, że uciekł i zaniechał wszelkich prób wybawienia. Od tego czasu ukazywała się tylko jedna panna, wszakże i ta już teraz znikła[2].