Strona:PL Toeppen Max - Wierzenia mazurskie 1894.djvu/179

Ta strona została przepisana.

Przybywszy jak wicher na zapowiedziane miejsce, ujrzał cudownie piękny, wspaniały zamek królewski; zamek był zamknięty.
Wchodzi do pierwszego pokoju, a tu tyle piękności, że osłupiał ze zdziwienia, i mnóstwo ptaków śpiewających na rozmaite tony; w drugim pokoju jeszcze więcej piękności i ptaków, a w trzecim najwięcej. Kiedy się obejrzał w bok, widzi, na złotym łożu śpi królewna bardzo piękna, ale czarna.
Nie mogąc się przezwyciężyć, rzuca się na nią i miłośnie ją obejmuje, a potym chwyta kawałek papieru i pisze na nim, że królewicz Ludwik stąd a stąd przybywał tu po ptaka i przytym zrobił to a to. Kartkę wetknął w szparę za belką. Zaledwie udało mu się porwać ptaka, zerwały się w zamku brytany i lwy i chciały go pożreć; ale on się nie ociągał, zdążył nogę założyć na konia i jak wicher przybył do mądrej baby. Ta odesłała go do siostry swojej i dała mu kawałek chleba z temi słowy; „Weź to z sobą; ile sobie chcesz razy, odłamuj go, zawsze będzie cały.” Druga odesłała go do pierwszej, dawszy mu kawałek mydła z temi słowy: „Choćbyś był jak las nawet zarosły, umyj się tym tylko, a będziesz piękny i gładki jak anioł.“ Od tej drugiej pojechał do pierwszej; ta mu dała konia swojego i taką naukę na drogę: „Bracia twoi siedzą w piwnicy w gospodzie; najlepiejbyś uczynił, gdybyś tam wcale nie wstępował; możesz to załatwić innym razem.” Kiedy dojechał do wiadomej gospody, uważał, że będzie niedobrze, jeżeli przejedzie mimo; zapłacił tedy długi braci, wykupił ich samych i ich rzeczy, i wszyscy razem pojechali do domu. W drodze bracia uradzili pomiędzy sobą, że po tak niepomyślnym przebiegu ich wyprawy byłoby niepodobieństwem pokazać się ojcu na oczy i całą sławę zostawić głupiemu, trzeba zatym zabić brata Ludwika, udać, że zginął i samym przedstawić się za bohaterów. Ale że nie mieli odwagi sami targnąć się na życie, tedy spostrzegszy nad brzegiem morza gromadę rybaków, dali im pieniądze i brata, żeby go ci zabili. Rybacy przysięgli braciom, że on już nigdy do domu nie wróci, a ci, zabrawszy ptaka, pojechali sobie do domu. Ludwik także dał rybakom pieniędzy i prosił, żeby go nie zabijali ani topili; złożył im przysięgę, że jeśli go wysadzą na wyspie bezludnej, która się tam znajdowała, nie ruszy się z niej do domu. I tak się też stało; mieszkał przez siedm lat na wyspie i żył dziko jak zwierzę, razem z mieszkańcami morza i ze zwierzętami morskiemi, które karmił chlebem swoim zawsze nienaru-