Strona:PL Tripplin - Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego.pdf/46

Ta strona została przepisana.

— Ach Boże! może to ziemia, na któréj się rodziłem i tylu zmartwień doświadczyłem! zawołam składając ręce do pacierza i zalewając się gorzki erni łzami.
Nie! to nie była ziemia!
Słyszę w powietrzu głos jak gdyby człowieka, czyli raczéj żołnierza, komenderującego wojskiem. Słyszę huk bębna i — wrzaskliwy głos trąbki. Nadbiega jakiś hufiec żołnierzy w seledynowych mundurach, z różowemi wyłogami, w szklistych hełmach, z błyszczącemi karabinami i pałaszami. Oto patrol żandarmeryi, nie pieszéj, nie konnéj, lecz skrzydlatéj, takiéj jakiéj u nas nie ma i nie było.
Spostrzegli mnie i wołają; zapewne pytają: „kto leci?“
Ja odpowiadam na chybił trafił: „swój.
Oni jeszcze wołają, zapewne mi każą zatrzymać się, ale ja przy najlepszéj woli nie mogę się zatrzymać i ciągle spadam z szaloną szybkością na dół, ku jakiemuś padołowi, na którym rozeznaję teraz morza, góry, pola, piaski, jeziora, a nawet już miasta, wsie i rzeki.
Puszcza się za mną skrzydlaty patrol, ale dopędzić mnie nie może. Więc komendant kazał dać ognia za uciekającym. Myślałem, że mnie w drobne kawałki kule